Nowy Rok zaczęliśmy od dziwnych dolegliwości, bynajmniej nie przejedzeniowych, tylko coś na znak grypopochodnych. Do lekarzy nie można się dostać, apteki recept nie realizują, bo coś tam w systemie rypło i zostaliśmy zdani na sami na siebie i domowe sposoby.
Przyznaję się bez bicia, że nie przepadam za zimą z dużymi opadami śniegu, ale po tej aurze, która nas uraczyła od Wigilii, kilkudniowe halne, złowieszcze mgły, a na domiar dzisiejsze opady deszczu z śniegiem, to nawet jestem za kilkucentymetrowym śniegiem z 10 stopniowym mrozem i słoneczkiem i za widokami typu:
Nawet nasz uparty pies docenia wtedy ciepło domowych pieleszy:
Przylatują do nas interesujący goście, chociaż trochę płochliwi, ale czasami dają się sfotografować:
Sympatyczni, chociaż po nich zostaje straszny bałagan na balkonie i pod nim:
Niektórzy wolą jednak być obserwowani z odległości:
Moich Rodziców z kolei odwiedzał bardzo nie typowy gość, rzadko w tych terenach kiedyś spotykany:
W tę zimę trudno o fotki z ich udziałem, bo jest ciepło i rzadziej zaglądają do nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze